„Życie, które nam pozostało” Roberty Recchi to opowieść o rodzinie dotkniętej największą stratą, o radzeniu sobie z traumą i o tym jak ogromne szkody mogą wyrządzić patriarchalne przekonania o roli i zachowaniu kobiet.
Lata ’50-te Rzym.
Marisa, córka właścicieli dobrze prosperujących delikatesów, zachodzi w nieplanowaną ciążę, ale jej narzeczony nie poczuwa się do ojcostwa i nie chce mieć z nią nic wspólnego. Stelvio, zatrudniony w delikatesach i zakochany w Marisie 26-latek zgadza się związać z nią i zostać ojcem nienarodzonego dziecka. Po części zaaranżowane małżeństwo Ansaldów okazuje się być doskonale dobrane i daje początek wspierającej się i kochającej rodzinie.
To życie „przed”.
Od życia, „które pozostało” oddziela je grubą kreską śmierć 16-letniej Betty, córki Marisy i Stelvia, której ciało zostaje znalezione na plaży w Torre Domizia 20 lat później.
Głęboko zakorzenione przekonania o tym jak powinna zachowywać się młoda dziewczyna nie ułatwiają prowadzenia śledztwa, a zrozpaczeni rodzice oddalają się od siebie nie mogąc poradzić sobie ze stratą. Do tego nikt nie wie, że tej samej nocy na plaży razem z Bettą była jej kuzynka, która również padła ofiarą ogromnej przemocy. Pozostawiona sama z koszmarnym wspomnieniem i wyrzutami sumienia wrażliwa Miriam szuka zapomnienia i ulgi w coraz większych dawkach leków nasennych.
Jak poskładać roztrzaskaną rodzinę, zasklepić rany i nauczyć się żyć dalej z tak ogromną stratą?
Nasz Książka Września „Życie, które nam pozostało” to przejmująca historia, która wciąga, wkurza i prowokuje do myślenia.
Na spotkaniu klubowym rozmawiałyśmy m.in. o tym, jak historie Marisy, Betty i Miriam mogłby potoczyć się, gdyby akcja powieści działa się w 2024 r. Zastanawiałyśmy się czy postrzeganie i oczekiwania wobec kobiet, tego jak mają się zachowywać i wyglądać zmieniły się na przestrzeni kilkudziesięciu ostatnich lat.
Rozmawiałyśmy o tym, jak trudno jest wychować dziewczynki na silne i niezależne kobiety jednocześnie przygotowując je i uwrażliwiając na ogrom niebezpiecznych sytuacji.
Dużo przemyśleń, dużo ważnych słów, dużo rozkmin.
Klubowe spotkania pozwalają rozładować emocje szczególnie w tak poruszających powieściach jak „Życie, które nam pozostało” Roberty Recchi.
3 komentarze
Eliza Stromińska · wrz 2024 o 12:46 pm
„Tak już jest na tym świecie!
Jak cię widzą, tak cię piszą!”
„Nie ma znaczenia, z jakiej jesteś rodziny, zniszczona reputacja to, coś czego nie sposób naprawić!”
Znacie to przekonanie? Kto z nas nie słyszał go w dzieciństwie?
O ile w przypadku dziurawych rajstopek, czy brudnych spodni ciężar tych słów, które zostają w nas wdrukowane, nie jest jeszcze aż tak przytłaczający, o tyle w poważniejszych sytuacjach potrafi przygnieść, zamknąć i odizolować.
To przerażające, że tylko ze względu na ludzkie gadanie szesnastoletnia Miriam, która nie tylko była świadkiem ataku na swoją kuzynkę Betty, ale sama była w nim ofiarą, zostaje bez jakiegokolwiek wsparcia, jakiejkolwiek opieki, pozostawiona samej sobie z wielką traumą, o której próbuje zapomnieć, a która determinuje i niszczy jej życie. To z czym musi każdego dnia mierzyć się ta młoda dziewczyna jest wstrząsające.
Czy to w latach pięćdziesiątych, czy osiemdziesiątych, czy obecnie, jeszcze w wielu domach jest jak u Dulskich. Liczy się powierzchowność. Hasło powtarzane przez Panią Dulską: „Brudy pierze się we własnym domu” wpajane dzieciom od najmłodszych lat wielokrotnie przekazywane jest z pokolenia na pokolenie.
W tej powieści, za sprawą ogromnej rozpaczy i zasklepienia się we własnym bólu Marisy i Stelvia Ansaldów, po stracie ukochanej córki, bolesna prawda przez długi czas nie ujrzała światła dziennego. Olbrzymią rolę odegrała w tym również matka Marisy, a babcia Betty i Miriam. Hołdując hasłu: „Jak cię widzą, tak cię piszą” ze strachu przed oceną innych nie podjęła żadnego działania. A o ile określone działanie może przynieść określony skutek, o tyle, jak się okazało, zaniechanie i brak działania w tak tragicznej sytuacji, potrafi przynieść jeszcze dramatyczniejsze skutki.
„Życie, które nam pozostało” to bardzo przejmująca i budząca w czytelniku wiele różnorodnych emocji powieść, która ze względu na główny wątek jakim jest gw*ałt, wydaje się w pierwszej chwili pełna mroku. Jednak przełomowym momentem, który rozjaśnia ten mrok, okazuje się dla Miriam, spotkanie na swojej drodze młodzieńca o imieniu Leo i jego siostry Coralliny. To właśnie Leo z wiarą i gorliwością walczy o Miriam i próbuje wyrwać ją ze szponów koszmaru, który zamyka dziewczynę w skorupie niewypowiedzianego smutku, cierpienia i rozpaczy. Dzięki swojej wytrwałości i miłości Leo rozpala iskrę nadziei i wnosi w życie Miriam odrobinę radości, co daje nam szansę dostrzec w niej beztroską nastolatkę, którą była dawniej.
Fabuła wciąga od pierwszych stron, co sprawia, że książka jest wręcz nieodkładalna. Wątków w tej powieści jest naprawdę wiele i nie będę wszystkich zdradzać, bo zdecydowanie książka warta jest przeczytania. Opisana historia wzrusza i jednocześnie przeraża, jednak finał przynosi czytelnikowi nadzieję i ukojenie. Myślę sobie, że ta powieść powinna zostać zekranizowana.
Jeśli lubicie historie pełne głębi, z wachlarzem różnorodnych emocji, które poruszają serce, a jednocześnie skłaniają do refleksji, ta książka jest dla Was.
Aleksandra Konstanciuk · paź 2024 o 9:00 am
Kiedy będziemy mogły korzystać z życia bez stłumionego głosu z tyłu głowy by uważać?
Czy rozpacz z czasem przestaje być aż tak bolesna?
Włochy, plaża w Torre Domiza, kochające się małżeństwo prowadzące własny sklep, dwie szesnastolatki, które spędzają wspólnie wakacje. Kuzynki pewnej gorącej nocy wymykają się z domu i przez tragicznie zły czas w złym miejscu Betty i Miriam zostają ofiarami seksulanej napaści przez trzech oprawców, a Betty zostaje także zamordowana. Druga z dziewcząt odzyskuje przytomność i w szoku, straumatyzowana wraca do domu nikomu nic nie mówiąc, przez dwa lata będzie milczeć i walczyć z demonami uzależniając się od leków. Małżeństwo Ansaldów wpadnie w otchłań rozpaczy i żałoby za utraconym dzieckiem, gdzie walka o sprawiedliwość będzie mozolną drogą bez światła na końcu.
Do czasu, aż prawy filmowo pojawi się pewne rodzeństwo, które małymi kroczkami będzie walczyło o sprawiedliwość by w końcu z przytupem odmienić życia wielu osób.
Kalejdoskop emocji w tej książce doprowadzał mnie do płaczu ponieważ Roberta Recchia oddała obrazy straty dziecka, przemocy i ogromnej traumy w bardzo emocjonalny i szczery sposób. Przedstawiła postaci babci dziewczynek, matki Miriam, tak że wiele razy chciałam rzucać książką. A jednak mimo wszystko, mimo tak wielu smutnych i drastycznych zdarzeń dostajemy iskrę nadziei. Na miłość i na sprawiedliwość.
Zdecydowanie warto przeczytać powieść bo chociaż dzieje się ona w latach i 50 i 80 to problemy są ciągle takie same. Opuszczenie w czasie ciąży wiążące się z nieślubnym dzieckiem i wstydem rodziny choć coraz rzadziej to dalej mają miejsce. Obwinianie o gwałt ofiary, przez ubiór i temperament jakby sama się prosiła, zamiatanie spraw pod dywan nie psując reputacji i widzenia czubka własnego nosa nie wyciągając pomocnej ręki dla dziecka. Takie rzeczy dzieją się dalej, A to mnie niesamowicie przeraża.
Bardzo wartościowa literatura.
Anna Jadwiga Matelska · gru 2024 o 12:59 pm
Książka, przy której ryczałam. Jak dla mnie to taka lepsza wersja Valerie Perrin (porównuję do „Cudownych lat”, które mi średnio podeszły, a które poruszały wiele podobnych wątków).
Historia rodziny na zawsze naznaczonej tragedią, jaka spotkała dwie młode dziewczyny, napadnięte i zgw@łcone, z których jedna została zamordowana. Jest tu o żałobie i o miłości, o transpłciowości i n@rkotykach, o kulturze gw@łtu, o trudzie wychowywania nastolatków i o tym do czego prowadzi rozpaczliwe przejmowanie się „co ludzie powiedzą”. Akcja dzieje się w latach 80., ale wiele elementów pozostaje boleśnie aktualnych.
Mimo trudnej tematyki, książka ma na swój sposób pozytywne przesłanie. Do kilku elementów bym się przyczepiła, momentami jest nieco melodramatycznie, zdarza się też deus ex machine, ale koniec końców była to satysfakcjonująca i poruszająca lektura.