„Popłynę przed siebie jak rzeka” Shelley Read to rozgrywająca się na tle majestatycznych lasów, rzek i gór Kolorado historia młodej kobiety, która zdobywa się na odwagę, by walczyć o siebie i swoją przyszłość. Opowieść o wystawianej na próbę miłości do ukochanej osoby, do dziecka i do miejsca, które nazywamy domem.

17-letnia Victoria po śmierci matki przejmuje większość obowiązków związanych z prowadzeniem gospodarstwa na rodzinnej farmie brzoskwiń w Kolorado. Gotuje, sprząta i opiekuje się milczącym i zamkniętym w sobie ojcem, porywczym bratem i naznaczonym piętnem wojny wujkiem. Nie zna innej codzienności, nie wie, że życie kobiety może wyglądać inaczej.

Przypadkowe spotkanie z Wilsonem Moonem, wysiedlonym z ziemi plemiennej charyzmatycznym i niezależnym włóczęgą, burzy jej uporządkowany świat.

Victoria poznaje czym jest miłość, nienawiść, poświęcenie i bolesna strata. Musi stawić czoła swoim słabościom i dojrzeć do podjęcia naprawdę trudnych decyzji.

Na spotkaniu klubowym rozmawiałyśmy m.in. o wydarzeniach i doświadczeniach, które miały największy wpływ na Tori, i które ukształtowały ją jako silną i niezależną kobietę. Zgodziłyśmy się, że postacie drugo- i trzecioplanowe są doskonale rozwinięte i równie fascynujące co Tori. Przemówił do nas piękny język powieści „Popłynę przed siebie jak rzeka” i poruszająca historia Wilsona Moona. Klubowiczki zwróciły również uwagę, że autorka podkreśla piękno i siłę natury, ale w jej opisach nie ma niczego cukierkowego – krajobrazy Kolorado są majestatyczne, surowe i groźne. W podsumowujących słowach padło również piękne stwierdzenie, że to powieść o matkach i różnych doświadczeniach macierzyństwa.

Kategorie: 2024sierpień

5 komentarzy

Aleksandra Konstanciuk · sie 2024 o 6:16 am

Siedemnastoletnia Tori opiekuje się mężczyznami w gospodarstwie i sadzie rodzinnym. Jest jedyną kobietą, jeszcze młodą dziewczyną, ale nosi na ramionach trudy ojca, urazy wuja i pijaństwo oraz złośliwość młodszego brata. Ze skręconą kostką podaje im obiad do stołu i pomaga w sadzie przy brzoskwiniach. I wtedy na szczęście lub nieszczęście na jej drodze staje Wilson, młody mężczyzna sunący uprzedzenia wobec siebie dla reszty społeczeństwa prócz Tori.

Splot zdarzeń wynikający z ich prędkiej, gorącej miłości niesie tragiczne skutki, ale są one przepełnione miłością oraz ogromną odwagą, kiedy Victoria walczy o siebie dopuszcza wtedy innych do swojego życia. Straszna kobieta nie jest taka jak słowa ją określające, rodzic kocha chociaż nie potrafi tego ukazać, a ona sama jest silniejsza niż zdaje sobie sprawę. Natura oplata dziewczynę dając jej ramiona ukojenia i chociaż czasami groźnie i za mocno ściska, ona z jej prawami uczy się żyć i czuje największe przywiązanie.

„Popłynę przed siebie jak rzeka” jest dla mnie powieścią o dojrzewaniu, walce o siebie oraz matkach. Na stronach książki przewija się śmierć, matka, dla której wartości biblijne są ważniejsze niż dzieci, matka, która traci dzieci, matka która ich mieć nie może, matka adopcyjna i taka która w imię życia oddaje dziecko. Autorka w swoim debiucie daje popis w tworzeniu kobiecych postaci, a to wychodzi jej bardzo dobrze, a mimo wszystko pamiętamy o drugoplanowych mężczyznach, gdzie każdy wnosi coś ważnego do fabuły.

Całą książkę trzymałam kciuki za Tori, która mimo tak ciężkiego początku nie odpuszczała i walczyła o siebie i swój sad, który jest nie tylko dosłowny. Wszyscy potrzebujemy zapuścić korzenie w swoim miejscu w życiu, bo tam gdzie one są, zawsze jest pamięć, a to także odgrywa bardzo ważną rolę w powieści.

Książka idealna na zakończenie lata, polecam zanurzyć się w zapachu owoców i pójść z prądem treści.

Aga Szukuć · sie 2024 o 7:12 am

Czasem życie zmusza nas do tego, abyśmy zbyt szybko stali się dorośli, zapomnieli o dzieciństwie i od razu, bez żadnego ostrzeżenia, weszli w rolę, która wymaga zaciętości, doświadczenia życiowego i odpowiedzialności. I właśnie o tym jest książka Shelley Read „Popłynę przed siebie jak rzeka” – o dorastaniu, które nastąpiło zbyt szybko i o trudnej (i samotnej) drodze do znalezienia samego siebie. A wszystko to w otoczeniu pięknej, ale jednocześnie dzikiej przyrody Kolorado.

Powieść zaczyna się nieco romansowo – jest on i jest ona, piękni, młodzi, zafascynowani sobą od pierwszego spotkania. Jednak miłość Victorii i Wila nie ma szansy się rozwinąć, zostaje zaprzepaszczona niemal na samym początku. Mimo wszystko Wil powraca na kartach tej opowieści, bo w końcu to jego pojawienie się zmieniło kurs życia Tori. Po ich spotkaniu nic już nie było takie same.

„Popłynę przed siebie jak rzeka” traktuje o tych nieodwracalnych zmianach, spotkaniach i ludziach, którzy na zawsze stają się częścią naszej historii. Dokładnie tak, jak zmiana biegu rzeki Gunnison, która najpierw stworzyła warunki do osiedlenia się w tym rejonie, a potem zamieniła Iolę w amerykańską wersję Atlantydy wypełnionej duchami ludzi, którym przyszło tu kiedyś żyć. I tak jak w przypadku zalania Ioli, to ludzie często odpowiadają za te nieodwracalne zmiany, które oczywiście mogą budować, ale równie często niszczą.

Powieść Shelley Read porusza wiele ważnych tematów – dorastanie kobiety w świecie zdominowanym przez mężczyzn, rasizmu, szkodliwości wojny, samotności, ale i też przyjaźni i adopcji. Na pewno atutem tej książki jest sposób opisywania przyrody i szacunek do natury. Brzoskwinie uprawiane przez rodzinę Tori są w końcu jednym z bohaterów tej historii. Warto też wspomnieć o postaciach drugoplanowych, które zostały utkane w tak dobry sposób, że wydały mi się bardziej ciekawe niż protagonistka. Ojciec Tori, wujek Og czy brat Seth to mężczyźni, którzy są zakładnikami czasów, w jakim przyszło im żyć i choć nie usprawiedliwia to ich zachowań, widzimy przyczyny i skutki dramatów rozgrywających się na farmie.

Tym, co osobiście przeszkadzało mi w lekturze była dysproporcja miedzy pierwszą częścią książki, a jej zakończeniem. Po olbrzymiej dawce bólu i cierpienia pojawiło się zbyt dużo zbiegów okoliczności. I to odebrało tej książce wiarygodność (choć oczywiście nie jest to dokument), a mi chęć czytania, bo wiedziałam, czego się spodziewać (i nie myliłam się). Nie będzie to moja ulubiona klubowa książka, ale mimo to warto ją przeczytać.

Klaudia Kucharska · wrz 2024 o 3:34 pm

„Popłynę przed siebie jak rzeka” – to książka, która poruszyła moje wewnętrzne, dawno zakurzone struny, wzbudziła tęsknotę za wsią, złamała serce i na nowo je skleiła.

Nie mogłam oderwać się od jej stronic, nie tylko przez wydarzenia, które los zsyłał głównej bohaterce, ale też przez to jak autentycznie autorka wplotła życie bohaterów blisko natury. Pory roku, malują krajobrazy, które wręcz stają przed oczami, a sad brzoskwiniowy, który jest źródłem utrzymania rodziny od pokoleń, stanowi piękne tło powieści.
Tori, to siedemnastolatka, doświadczona stratą, otoczona samymi mężczyznami w domu rodzinnym, pełniąca rolę gosposi na pełen etat, z której uczuciami i potrzebami nikt się nie liczy. Wydawać by się mogło na pierwszy rzut oka, że miłość której doświadcza, od nowo poznanego mężczyzny, odmieni jej życie na lepsze. Wilson Moon, który znikąd pojawia się w jej mieście, daje nadzieję na lepsze jutro, choć ciągnie za sobą pasmo czarnych chmur.

Ta książka idealnie ilustruje fakt, że doświadczenia dzieciństwa zawsze odbijają się w podejmowanych decyzjach w dorosłości. Powieść jest wielowątkowa, naszpikowana wielobarwnymi bohaterami, którzy mimo, że żyją blisko siebie, często niczego o sobie nie wiedzą. Zawiłe relacje, samotność, doświadczenie wojny, macierzyństwo i przyjaźnie zawarte w tej powieści, nakreśliły historię o której nie sposób zapomnieć.

Karolina Sawka · wrz 2024 o 4:30 pm

„Czasami jest tak, że kobieta rozpada się na dwoje. Czasami na zewnątrz jest pogodzona z losem, siedzi na ławce, sztywno i prosto, jak się należy, i z godnością patrzy, jak ukochana osoba odchodzi, tymczasem w środku pragnie krzyczeć, gonić, łapać, zatrzymywać, paść na kolana, błagając, by została.”
—–
Są takie książki, które zostają w pamięci na długo. Są też takie, które zostaną w niej na zawsze. Na ten moment myślę, że „Popłynę przed siebie jak rzeka” (9/10) będzie książką która w momencie, gdy zapadła mi głęboko w serce, już nigdy z niego nie wyjdzie.

Historia młodej dziewczyny, która przypadkiem spotyka miłość swojego życia i losy podejmowanych przez nią decyzji, które z początku niewinne, będą miały ogromne konsekwencje w zbliżającej się przyszłości.

Brzmi banalnie, jak streszczenie taniego romansu. Ale nic bardziej mylnego. To opowieść o sile, determinacji, lęku, strachu, przemocy i miłości, która jest w stanie przetrwać największe straty i tragedie. To historia, która rozgrywa się na tle niezwykłej i groźnej przyrody w stanie Kolorado, przyrody, która przyjmie pod swój „dach”, a jednocześnie będzie stawiać bardzo duże wymagania, nie akceptując słabości.

Autorka pisze tak, że malują się w głowie piękne obrazy opisywanych terenów, wydarzeń, a napisane dialogi niemalże dźwięczą czytelnikowi w uszach.

Bardzo dawno nie płakałam podczas czytania książki, ale tu zdarzało mi się to kilka razy, w tym raz, gdy wybuchłam płaczem tak głośnym i rwącym, że długo nie mogłam się uspokoić.

I właśnie to jest dla mnie w tej pozycji najbardziej wartościowe – emocje.

Książkę przeczytałam w ramach @klubczulejczytelniczki i jest to kolejny tytuł, po który pewnie sama bym nie sięgnęła ????
„Popłynę przed siebie jak rzeka” jest idealną historią na zbliżające się długie, jesienne wieczory. I właśnie na taki klimat najbardziej ją polecam ????

Sandra Solińska · paź 2024 o 8:47 am

Są historie, które budzą w czytelniku wiele emocji, a książka sierpnia z Klubu Czułej Czytelniczki – „Popłynę przed siebie jak rzeka” – jest właśnie taką pozycją. Autorka swoim subtelnym stylem porusza struny rozmaitych uczuć – od podekscytowania, przez głęboki smutek, aż po złość. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie było w niej choć jednej sceny, która doprowadziła mnie do łez. Były dwie.

Kolorado, końcówka lat 40. Losy siedemnastoletniej Victorii są naznaczone stratą od małego. Jako jedyna kobieta w rodzinie mierzy się z codziennością bez wsparcia ze strony ojca, wuja czy młodszego brata. Ale są w naszym życiu spotkania, pozornie przypadkowe, które muszą zostawić ślad i poprowadzić nas do odpowiednich decyzji. Jedno małe szturchnięcie losu niejednokrotnie wywołuje lawinę zmian.

W swojej powieści Shelley Read daje czytelnikowi odczuć siłę natury: tę budzącą respekt i tę opiekuńczą. To ona daje Victorii schronienie, ale i ona popycha ją do podjęcia decyzji, których prawdopodobnie nie podjęłaby w normalnych warunkach. Wreszcie, to część natury – ukochany brzoskwiniowy sad jej rodziny – staje się symbolem dorastania i zaczynania od nowa, jednocześnie zachowując pamięć o tym, co było.

„Popłynę przed siebie jak rzeka” poruszyła mnie kilkukrotnie. Myślę (nie ja jednak, sądząc po rozmowie w Klubie), że spodoba się szczególnie tym osobom, które doceniły „Gdzie śpiewają raki”.

Dodaj recenzję

Avatar placeholder