Z moich notatek: klimatem podobna do „Popłynę przed siebie rzeka”, chociaż dużo mniej porywająca. Bardziej wartki strumyk niż wodospad.
Jak daleko można się posunąć pragnąc dziecka?
Latem 1962 r. rodzina pochodząca z plemienia Mikmaków z Nowej Szkocji wyrusza do Maine, żeby zarobić na zbieraniu borówek. Jadą wszyscy: rodzice i piątka dzieciaków. Ale wracają do domu bez Ruthie, 4-latki, która pewnego dnia po prostu znika bez śladu.
Mam wrażenie, że najważniejsze wątki „Zbieraczy”, czyli motyw dyskryminacji rdzennej ludności Nowej Szkocji i dorastania w oderwaniu od swoich korzeni i kultury nie wybrzmiewają wystarczająco wyraźnie.
Żeby zrozumieć i docenić „Borówki” trzeba wgryźć się w historię Kanady, bo bez tej wiedzy to po prostu dobra historia (chociaż przewidywalna), ale nie taka, dla której zarywa się noce. Do ostatniej strony czekałam na zaskakujący twist, COŚ co sprawi, że złapię się za perły.
Klubowa „Rzeka” jest zdecydowanie bardziej poruszająca, dlatego „Zbieracze” ląduję „tylko” na półce.
Wydwnictwo: Wydawnictwo Filia
Tłumaczenie: Grażyna Woźniak