Z moich notatek: bardzo „moja” historia o stawaniu na nogi po trudnych doświadczeniach i połączeniu z naturą.
Amy Liptrot napisała memuar o wychodzeniu z nałogu mocno osadzony w surowym krajobrazie Orkadów.
Tytułowy „Wygon” to najbardziej na północ wysunięte pastwisko na farmie jej rodziców, „pas wybrzeża z wiecznie niską trawą, przez cały rok smaganą wiatrem i oblewaną rozbryzgami morskiej wody”.
Początkowo dużo jest w „Wygonie” Londynu, dzielnicy Hackney, imprez, ćpania, alkoholu i blackoutów. To całkowicie obcy mi świat i doświadczenia, ale Amy pisze tak sugestywnie, że łatwo było mi z nią współodczuwać.
W dalszych rozdziałach akcja przenosi się na Orkady i ta część całkowicie mnie pochłonęła. Derkacze, foki, maskonury i kaszaloty, lodowate morze i morsowanie, zorza i spacery klifowym wybrzeżem – w życiu na coraz bardziej oddalonych od cywilizcji wyspach Amy odnajduje ukojenie i siłę.
Dlaczego „Wygon” nie trafi do Klubu? Bo to jest świetna książka, ale do przemyślenia, a nie dyskusji