W zeszłą sobotę w Klubie Otwartej Szuflady rozmawiałyśmy o książkach, które nas poruszyły do łez. O takich, które zostawiły ślad w naszych serduchach i zryły myśli.
„One płoną jaśniej” to dokładnie taka książka. Zapamiętam ją na długo.
Purnima i Sawitha żyją w niewielkiej wiosce, w której głód, bieda, lekceważenie i okrucieństwo mężczyzn wobec kobiet to ich codzienność. W tej popapranej rzeczywistości (spoiler alert: książka dzieje się TERAZ) kilkunastoletnie dziewczynki znajdują w sobie oparcie, są dla siebie schronieniem i jedyną radością.
Do czasu, gdy Sawitha zostaje zgwałcona.
To punkt zwrotny książki, chociaż wciąż nie najtrudniejszy przez który musiałam przebrnąć.
Dalsze losy Purnimy i Sawithy to lata cierpienia, bólu i poniżania. Historia, od której chciałam odwrócić oczy, „odwidzieć” sceny, które zobaczyłam, przestać czuć ucisk w klatce piersiowej i gulę w gardle. Bo za każdym razem, gdy myślałam, że już nie może być gorzej, że nie można bardziej sponiewierać duszy i ciała kobiety, dokładnie to się działo.
Ale jednak czytałam dalej.
Chciało mi się ryczeć milion razy, byłam wściekła i przerażona, ale czytałam dalej, bo Purnima i Sawitha naprawdę płoną jaśniej. Ich przyjaźń, miłość, siła i determinacja, żeby przetrwać wdziera się w myśli i zostawia ślad w serduchu na długo.
P.S. Przeczytałam w dwa dni. No i prolog…! Prolog rządzi.