Przez połowę książki wkurzałam się na Vanessę, chciałam nią potrząsnąć i wykrzyczeć, że powinna się opamiętać i otworzyć oczy. Przez drugą połowę było mi jej cholernie szkoda, chciałam ją przytulić, porozmawiać z nią, wysłuchać.
Ta książka nie jest łatwa. Czytanie niektórych fragmentów aż boli.
Ale mimo to nie mogłam się od niej oderwać, tak bardzo chciałam zrozumieć coś, czego racjonalnie zrozumieć się po prostu nie da.
Relację Vanessy z nauczycielem angielskiego Stranem, poznajemy na dwóch płaszczyznach czasowych. Przeszłość widzimy oczami nastolatki zafascynowanej 42-letniem mężczyzną. Teraźniejszość to perspektywa dorosłej kobiety, która musi skonfrontować swoje postrzeganie związku ze Stranem (i jego konsekwencji) z tym, kim się stała, jak żyje i jak tę część jej przeszłości postrzegają inni – kobiety, z którymi Strane miał styczność, jej matka, były partner, terapeutka.
Nigdy nie rozumiałam zachwytów nad Lolitą, to była zawsze dla mnie odrażająca historia, bez względu na kunszt użytego języka. I „Mroczna Vanessa” tylko utwierdziła mnie w tym przekonaniu.
„Czuję, że nie mogę stracić tego, czego trzymam sie kurczowo od dawna. Rozumiesz? To musi być historia miłosna. Potrzebuję tego (…).
Bo jeśli to nie była miłość to co?
(…)
To moje życie – mówię. – To było całe moje życie.”