Szaleńczo podoba mi się perspektywa żony, której mąż decyduje się na korektę płci (a wiadomość ta spada na narratorkę jak grom z nieba). To tak bardzo daje do myślenia! Tym bardziej, że do tej pory czytałam tylko świadectwa osób przechodzących tranzycję.
Narratorka cierpi, czuje się oszukana i odrzucona, ale jednocześnie wciąż kocha swojego znikającego męża, stara się być dla niego wsparciem i opoką.
„Zanim mój mąż zniknie, chcę opisać go dokładnie. Chce nazwać wszystkie miejsca, każdy włosek, mięsień i część ciała. Chcę dać świadectwo, że on istniał. (…) To jest mapa mojej straty”.
Ale: nie czuję zupełnie nawiązań do Kolumba, chociaż CZUJĘ o co chodziło autorce. Rozumiem potrzebę wpisania doświadczenia bohaterki w szerszą perspektywę, ale ten nieszczęsny Cristoforo zupełnie mi tu nie pasuje, za każdym razem, gdy się pojawia psuje intymny klimat powieści.