Ta książka jest wszystkim od czego uciekam w relacjach opatrzonych etykietą „rodzinne”. Wymuszone, nieszczere rozmowy, zazdrość, złośliwość, nieumiejętność słuchania i zrozumienia.
Ciężko (choć szybko) czyta się „Dorosłych”, bo są do bólu prawdziwi. No bo która z nas nie słyszała tekstu, że przecież z „rodziną wypada się spotykać”?
Ida, główna bohaterka, którą w oczach bliskich definiuje bezdzietność (ale nie z wyboru) i brak stałego partnera przyjeżdża do rodzinnego domku wakacyjnego na urodziny mamy. W domku rozgościła się już jej młodsza, w końcu oczekująca dziecka siostra Marthe, z partnerem Kristofferem i jego z córką z poprzedniego związku.
No nie ma miłości między tymi siostrami. Ich relacja przypomina mi najbardziej drażniące „przyjaźnie” w jakich tkwiłam. Złośliwości schowane pod przykrywką, drzazgi z przeszłości, niedopowiedzenia i rywalizacja właściwie nie wiadomo o co.
Ale nie tylko siostrzane relacje są tu skomplikowane. Posłuchaj co za plecami Marthe mówi Kristoffer:
„Nie chcę kolejnego dziecka – oświadcza Kristoffer (…) – Między mną a Heleną wszystko się posypało po narodzinach Olei. Człowiek nie ma pojęcia jakie to męczące. To zupełny koszmar. Mówię poważnie: człowiek nie ma pojęcia, tego n i e d a się sobie wyobrazić. Gdy się rozstaliśmy, myślałem, że jeśli znajdę nową partnerkę, to nigdy nie zdecydujemy się na dziecko i nie będziemy ryzykować rozstania, jak maluch skończy dwa lata. (…)
(…) Nie mogłem powiedzieć „nie”. Jak mógłbym jej tego odmówić? Nie można odmówić kobiecie możliwości posiadania własnego dziecka.”
Po przyjeździe matki sytuacja w domku jeszcze bardziej się zagęszcza i grzęźnie w bagnie relacji, w których tak naprawdę nikt nie chce tkwić. Warto przeczytać, żeby spojrzeć z dystansem na to, co nas gryzie w podobnych sytuacjach.
I może w końcu COŚ z tym zrobić.